Forum Moja droga Strona Główna Moja droga
Forum religijne
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

koniec cierpienia według Buddy a pragnienie miłości

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Moja droga Strona Główna -> Człowiek
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotrek z Warszawy
Doświadczony
Doświadczony



Dołączył: 10 Maj 2010
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin

PostWysłany: Wto 13:49, 22 Cze 2010    Temat postu: koniec cierpienia według Buddy a pragnienie miłości

Cześć jeszcze raz. Lubię Buddę, ale mam pewną wątpliwość. Czy nie sądzicie, że podstawowym problemem jest brak miłości międzyludzkiej - przez miłość rozumiem coś więcej niż tylko emocje, ale bycie zupełnie przyjętym. Zresztą każdy to wie czym jest miłość i czym jest zawód miłosny. U Buddy widzę nauczanie bardzo techniczne ("zniszczalne są składniki bytu", "zależnie od niewiedzy powstaje to, zależnie od tego powstaje to, zależnie od tego powstaje to....") i sposób wyjścia z cierpienia polegający na usunięciu się z doświadczeń. Miłość, gdyby była bardzo duża (poczucie bycia przyjętym i bardzo kochanym, rozumianym) kierowałaby raczej ku doświadczeniu, ku pełni, rozkwitowi. Skoro moją wewnętrzną najgłębszą niezniszczalną potrzebą jest podobanie się, posiadanie wzajemności od innych, bycie zupełnie akceptowanym i miłowanym bez końca przez osobę, którą kocham, to wyłącznie zrealizowanie tej przestrzeni, wyjście z ciasnego kącika małej wartości i odrzucenia może dać mi życie. To może być tylko wolnością i zbawieniem i życiem, a nie wycofanie się, powstrzymywanie się z tą potrzebą.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotr
VIP
VIP



Dołączył: 20 Lut 2007
Posty: 1397
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 4 razy
Ostrzeżeń: 1/5

PostWysłany: Wto 17:24, 22 Cze 2010    Temat postu:

brak miłości międzyludzkiej to najgorszy element życia każdego z nas. co innego kochać, a co innego być kochanym. gdy kochasz i jesteś kochanym twoje życie ma sens. gdy tylko kochasz a nie jesteś kochanym, lub na odwrót - gdy jesteś kochanym, a nie kochasz - czegoś ci brakuje, masz wątpliwości, przychodzą momenty że ta nieodwzajemniona miłość przeradza się w nienawiść. jeżeli czujesz potrzebę bycia kochanym albo by kogoś pokochać to po prostu do tego dąż Wesoly

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Bobo
VIP
VIP



Dołączył: 24 Lut 2010
Posty: 1957
Przeczytał: 1 temat

Pomógł: 18 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Śro 8:32, 23 Cze 2010    Temat postu:

Piotrku z Warszawy... w tym co napisałeś dostrzegam właśnie przewagę miłości o której napisano w Biblii. Nie sztuka wyzbyć się pragnień, ab potem nie cierpieć, gdy nie są spełnione (to przypomina mi wycięcie żołądka, gdy odczuwasz ssanie z głodu).
Skoro jesteśmy stworzeni z naturalną skłonnością do okazywania miłości to i naturalnym jest,że to poczucie można zaspokoić (a nie unikać, jak zdaje się sugerują religię wschodu).
Biblia mówi o czterech rodzajach miłości, ale ja zwrócę uwagę na dwie: FILIA i AGAPE. Tak je określano w j. greckim.

Filia to miłość o zabarwieniu emocjonalnym, miłość braterska, przyjacielska, ciepła. Jednak jej przejawianie nie czyni nas kimś wyjątkowym. Każdy poganin a wręcz człowiek ma swoich przyjaciół których po prostu kocha.
Najwięcej Biblia mówi o miłości Agape... to z kolei miłość oparta na zasadach, gdzie emocje odgrywają drugorzędną rolę. Taką miłością Jezus nakazywał miłować nieprzyjaciół czy też ludzi, których nie znamy osobiście. Jest to miłość, która nakazuje wyświadczać dobro bliźniemu bez względu na to kim jest dla mnie. Prawda, że tu emocje trzeba poskramiać?
I tu, ujmując temat globalnie, ludzkość na ogół ma problem z przejawami tego typu miłości. Np. rasizm, powoduje iż... wcale nie miłuje się (agape) ludzi innej narodowości, języka czy koloru skóry. Nie miłuje się zbytnio sąsiada, który ma lepszy samochód, nie miłuje się nawet ludzi tej samej religii, gdyż jakiś generał postanowił iż należy do nich strzelać itd. itd.

A Jezus rzekł:

Daję wam nowe przykazanie, żebyście się wzajemnie miłowali (agape); tak jak ja was umiłowałem (agape), żebyście wy też miłowali (agape) się wzajemnie.
Po tym wszyscy poznają, że jesteście moimi uczniami, jeśli będziecie się nawzajem miłować (agape)".
(Jana 13:34,35)

Pięknie o tych odmianach miłości występujących w Biblii pisze William Barclay. Jeśli to Ciebie interesuje to mogę coś wkleić do poczytania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotrek z Warszawy
Doświadczony
Doświadczony



Dołączył: 10 Maj 2010
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin

PostWysłany: Pią 23:00, 02 Lip 2010    Temat postu:

Czasem zastanawiam się, czy te dwie drogi jakoś się nie uzupełniają. W końcu trudno żyć nie próbując którejś z nich, a przynajmniej nie poświęcając się refleksji zarówno nad jedną, jak i nad drugą drogą. Kiedyś widziałem wiele podobieństw między nauką Jezusa (chrześcijaństwem) a buddyzmem. Na przykład łagodność. Budda był grzeczny i pełen szacunku dla książąt, z którymi się spotykał. Niby taki wielki, a zachowywał łagodność i pokorę wobec wielkich tego świata, ludzi którzy pozostawali w "niewiedzy". Są pewne podobieństwa jeśli chodzi o kwestię "świata". On u Buddy i Jezusa jest przedstawiany jako coś, co należy opuścić (?), nie wyrażają się o nim w dobrych słowach. "Kto miłuje swoje życie na tym świecie, straci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne" . "Nie bójcie się, Ja zwyciężyłem świat". U Jezusa często mówi się o "płaczu i zgrzytaniu zębów". U mnie "płacz" może bez zgrzytania zębów często ostatnio towarzyszy. Czy to znaczy, że jestem tym potępionym, który został wyrzucony na zewnątrz? Często tak się czuję. Może to, o czym mówi Ewangelia, dzieje się właśnie teraz w naszym życiu? Jeśli chodzi o to, co mówi Budda o tym, że pragnienie niesie człowieka to tu, to tam, zgadza się to z obrazem mojego życia, jaki widzę. Na przykład potrafię podążyć za dziewczyną, to podążenie potrafi nadać kierunek mojemu życiu. Nie czuję, abym wiedział, czym jest moje życie. To jest tak, jakbym ocknął się w środku jakiegoś filmu: wiem że film się toczy, ale nie wiem jak się zaczął, nie wiem dlaczego go oglądam i w nim uczestniczę, wiem tylko że muszę i nie mam wyjścia. Religie oczywiście mówią coś na jego temat, jednak bezpośrednia tkanka, to co naprawdę się dzieje, nie może być opisane. W tym sensie życie to trochę jakby jechać jakimś pojazdem. Jedziemy bez naszej woli. Kiedyś miałem sen dość głęboki, że ktoś mi bliski umarł w czasie wojny. Ktoś bardzo bliski, o kim się myślało, że niemożliwe, aby umarł, aby istniał stan, w którym tej osoby nie ma i już nigdy nie będzie. To doświadczenie trudno jest opisać, pewnie znają je osoby które tego doświadczyły. Nagle przemija coś, co wydawało się pewne i oczywiste, kończy się świat, kończy się życie, otwiera się przestrzeń zupełnie nowego. To dotyczyło Rodziców, czy jednego z Nich.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotrek z Warszawy
Doświadczony
Doświadczony



Dołączył: 10 Maj 2010
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin

PostWysłany: Sob 8:10, 03 Lip 2010    Temat postu: o myśleniu i bólu

Chciałbym jeszcze coś w odrębnym poście, wydają mi się to ważne i odkrywcze rzeczy. Po pierwsze kwestia myślenia. Wczoraj zobaczyłem, że można zobaczyć, wyróżnić coś co nazwałbym naprawdę i towarzyszące temu myślenie. Naprawdę według mojej terminologii byłoby po prostu rzeczywistością. Myślenie jest pojawiającą się próbą rozumienia naprawdę. Czy nie macie wrażenia, że myślenie jest rodzajem postrzegania? A właściwie próbą postrzegania. Dotąd wydawało mi się, że myśleć o rzeczywistości to tylko o niej myśleć, a sama rzeczywistość, zdarzenia naszego życia są o wiele większe i myślenie ich nie zaburza, nie przesłania, nie ma specjalnego związku. Zauważyłem jednak, że gdy myślę, cały czas próbuję przez myślenie poradzić sobie ze swoimi problemami i ze swoim życiem, ze swoim bólem, ze swoimi przeszkodami. Próbuję też zrozumieć świat i czym on jest i jaki należy nadać kierunek życiu. Co jest problemem w myśleniu. Jeśli myślenie jest próbą zobaczenia jak się rzeczy mają, to jakby skierowane jest ono ku mnie samemu, bo z chwilą kiedy coś pomyślę i wierzę że myśl odzwierciedla prawdę, muszę niejako spojrzeć na tę myśl. No ale ta myśl wtedy ucieka, nie chce dać się zobaczyć, nie można jej na dłużej przytrzymać, tak jak zresztą i wielu uczuć nie można na dłużej przytrzymać. Więc myślenie ma niby odzwierciedlić moje uczucia i moją sytuację wobec ludzi, wobec życia i świata, ale te uczucia się zmieniają, myśli też się zmieniają, ale czy myślenie to nie jestem ja sam? Myślenie jest próbą postrzegania naprawdę, poradzenia sobie, usuwania problemów. Myślenie próbuje złapać rzeczywistość. Próbuje ujrzeć rzeczywistość. To jest jakby organ postrzegania tak jak i oczy. Kogo postrzegam myślami? Czy nie siebie? Powiedzmy że świat, że życie, że nie tak solipsystycznie i ja-centrycznie, lecz że rzeczy zewnętrzne, moich ludzi, moje dążenia, moje grzechy. Moją drogę do wolności. Mój ból i odnajdywanie sposobu wyjścia z niego. Ale beze mnie te światy, potężna przestrzeń świeżego świata na zewnątrz, ludzi i budynków, zwierząt i wszelkiego dziania się, nie byłyby postrzegane. Mój ból nie istnieje bez świata, moje życie osadzone jest w rzeczach i ludziach zewnętrznych. Jeśli więc postrzegam rzeczy zewnętrzne myślami to postrzegam jednocześnie samego siebie. Jeśli postrzegam ludzi, którzy sprawiają mi ból, to postrzegam myśleniem nie tylko tych ludzi, ale i siebie, skoro chodzi o mój ból. To wydaje się zaś niemożliwe. Nie można zobaczyć samego siebie. Mówię tu o sytuacji, gdy nie mam lustra przed sobą. Poza tym myśl jest tylko myślą, czuję że ona jest takim uchwytem, taką obrożą, którą próbuję objąć naprawdę, objąć dziejące się rzeczy. Ale skoro te rzeczy są w samym centrum myśli, skoro myślenie wypływa jakby z obecnego teraz to przecież nie może sama siebie schwycić, tak jak łódka żaglówka nie popłynie, jeśli wiatr będzie wiał z dmuchawy zamontowanej na tej łódce, albo tak jak człowiek sam za włosy nie podniesie się do góry. Czy to by znaczyło, że myśląc nawet o świecie, myślę o sobie? Czy myślenie nie ma za zadanie usuwanie bólu? Czy jego celem nie jest znalezienie drogi do ulgi w bólu, sposobu wymknięcia się z doświadczanego bólu?

Teraz o bólu. Czy nie jest tak, że ból jest największy i najtrudniejszy do zniesienia, jeśli go postrzegamy? To znaczy jeśli zauważamy go, skupiamy się na nim i nazywamy go dodatkowo ("ból!"). Widząc go, chcemy go usunąć. Zauważyłem, że ból jest tym większy, im bardziej robimy problem z tego, że on jest i uważamy, że go nie powinno być. Ale zwłaszcza postrzegając go, zauważając go. Gdy go zauważamy, uważamy go za niepożądany i chcemy go odepchnąć. Przez nazywanie, przez mówienie o nim, bardziej go jeszcze uobecniamy i czynimy go czymś zewnętrznym wobec nas, a w każdym razie czymś, co powinno być zewnętrzne wobec nas, powinno być daleko od nas, powinno odejść.

Jak mogę zobaczyć swoją myśl, skoro sam jestem myślącym, sam jestem myśleniem?


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Piotrek z Warszawy
Doświadczony
Doświadczony



Dołączył: 10 Maj 2010
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lubin

PostWysłany: Sob 8:31, 03 Lip 2010    Temat postu: jeszcze o Buddzie

A teraz jeszcze o Buddzie. Miałem w swoim życiu sny w okresie głębokiego odosobnienia, w których był motyw, że samochód jedzie szybko i nagłe zatrzymanie go powoduje duże szkody. Rozpędzony samochód - czy nie jest tym moje życie? Nasze życie? Dlatego kojarzy mi się to z formacjami, o których mowa w nauce o prawie zależnego powstawania cierpienia. Formacje to "to co formuje" nasze życie i sprawia, że jest ono takie a nie inne, i że zmierza w tym, a nie innym kierunku. Inaczej nazywa się je też "determinantami". Gdy jedziesz szybko samochodem, jesteś zdeterminowany, pole manewru zmniejsza się, bardziej samochód kieruje mną niż ja samochodem. Zdeterminowany, czyli z góry określony, obecna duża prędkość powoduje, że to ona Cię niesie, a nie Ty kierujesz samochodem. Można się tej prędkości przestraszyć i coraz gorzej kierować samochodem, tak że może on powodować duże szkody, zabić kogoś. Z drugiej strony, zatrzymać tak szybko jadący samochód od razu jest też szkodliwe. Też trudno to zrobić bez jakichś szkód, bo na przykład - tak było w moim śnie - ciągnę coś za sobą, inny samochód, i gdy nagle się zatrzymam, tamten samochód za mną siłą bezwładu uderzy we mnie bądź w kogoś innego. Wydaje mi się, że wtedy w głębokich snach miałem pewien wgląd i doświadczenie, czym jest moje życie i czym są formacje (predyspozycje, determinanty), o których mowa w nauczaniu Buddy. Jest to nadany z impetem kierunek, rozpędzenie. Ciekawe jest to, że w kole (prawie) zależnego powstawania, zaraz po tym "impecie, rozpędzeniu" znajduje się świadomość. Jakby świadomość była czymś towarzyszącym temu pędowi i powstawała zależnie od tego pędu. Wynikałoby z tego, że ceniona przez nas świadomość nie jest wcale taka fajna, skoro zniszczenie cierpienia i pragnień, zniszczenie tego impetu, pohamowanie go - powoduje koniec świadomości. Czy świadomość to nie są myśli? Przede wszystkim myśli?

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Moja droga Strona Główna -> Człowiek Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin